ZŁE KOBIETY
- TypSztuki wizualne
- MiejsceSala Wystaw
- Godzina g. 12 - 18
-
Data od 9.03.2017
do 14.04.2017
Wystawa prezentuje prace artystek, które odważnie podejmują
problemy pozycji kobiet we współczesnej Polsce i w świecie.
Kuratorka: Krystyna Piotrowska
Artystki i artyści: Beata Ewa Białecka, Iwona Demko, Marta Frej, Kasia Górna, Zuzanna Janin, Anka Leśniak, Natalia LL, Maciej Osika, Ola Polisiewicz, Aleksandra Ska
Tytuł wystawy czerpie z wieloznaczności pojęcia „zła”,
„zły”, „złe” w języku polskim. Z jednej strony „zła kobieta” to osoba oburzona,
rozdrażniona, zirytowana, dotknięta, rozzłoszczona, wściekła. To reakcje na to, co nas kobiety dotyka,
poniża, obraża, deprecjonuje jako ludzi, obywatelki, artystki w obecnym
otoczeniu społecznym i kulturowym. W ten też sposób reagujemy na zjawiska i
działania polityczne, które afirmują i utrwalają patriarchalny model
społeczeństwa. Z drugiej strony „zła kobieta” to dla części współczesnego społeczeństwa
polskiego właśnie ta opisana powyżej postać. To ona publicznie i czynnie
sprzeciwia się ograniczaniu jej praw przez wyznawców modelu patriarchalnego.
Dla formacji konserwatywnych jest kobietą niedobrą, groźną, szkodliwą, ponieważ
otwarcie walczy o swoje prawa i protestuje przeciw wyznaczaniu jej podrzędnej
pozycji społecznej. Jest niebezpieczna dla kręgów tradycjonalistów ponieważ
łamie konserwatywne normy. Jest zagrożeniem bo uświadamia innym kobietom ich
społeczne i systemowe upokorzenia. Jest niebezpieczna, bo jej protest przeciw
niesprawiedliwemu traktowaniu kobiet trafia także do mężczyzn. (Krystyna Piotrowska)
PROGRAM TOWARZYSZĄCY WYSTAWIE
Wystawa prezentuje prace artystek, które odważnie podejmują problemy pozycji kobiet we współczesnej Polsce i w świecie.
Niby ponowoczesność, a jednak wszystkie tkwimy w głębokim patriarchacie. Żeby zainteresować kogoś swoją twórczością musimy przebić się przez liczne mielizny stereotypów, pytań w stylu: „Czy pani sztuka jest feministyczna?” oraz prychnięć pogardy. Że kobiety to tylko o innych kobietach chcą mówić. Że to nie uniwersalne, że gdzie w tym facet miałby się odnaleźć. Tak, jakby opowieść męska miała być łącząca dla całej populacji z samej definicji. A do tego ten nieznośny chichot i kpina za każdym razem, kiedy choćby wspomina się o seksizmie. Bo przecież – i tu następuje oklepana śpiewka – nie ma kultury kobiecej i męskiej. Nikt nikomu nie zabrania rysować sobie w pracowni. Wręcz przeciwnie. Niech sobie miłe panie tworzą, czemu by nie? Ale jeśli praca nie jest udana, to nie dziwne, że nie znajdzie się w galerii czy muzeum. Proste. Ale czy prawdziwe?
Ostatnie badania Fundacji Katarzyny Kozyry „Marne szanse na awanse?” pokazały, że kobiety stanowią 77 procent studentów polskich akademii sztuk pięknych, ale zaledwie 22 procent profesorów. Im wyżej w uczelnianej hierarchii tym gorzej: asystentek jest 50 procent, adiunktek – 34 a profesorek już tylko 22 procent. Jeśli chodzi o kadry uczelni artystycznych, to kobiety stanowią jej 35 procent. Jak zauważają autorki raportu - to mniej niż na uczelniach nieartystycznych, gdzie jest ich 45 %.
Można skomentować wyniki badań, że istnieje szklany sufit tego środowiska. Niby wszyscy mogą, ale jak przychodzi co do czego, to nie są to kobiety. Mimo wszystko sztuka przez nie tworzona ma się dobrze. I tylko czasem widać w niej ogromny poziom buntu oraz gniewu na zastaną sytuację. W ogóle się temu nie dziwię.
Ech, bo kiedyś było inaczej, lepiej. Nikt nie jęczał o mizoginii i dżenderze. Jak się grilla z kolegami zrobiło, to żona od razu po piwo leciała. Dom wysprzątany, dzieci w ciszy siedziały u siebie i był spokój. Teraz, niestety, sprawy się skomplikowały. Wyjaśnimy więc państwu, co się zepsuło. Co jest nie tak z tymi kobitami.
Przede wszystkim są niesforne. Zaczniemy od niedawnej przemowy Madonny, którą wygłosiła przy okazji odebrania nagrody Billboard dla „kobiety roku”. Wygarnęła w niej show bussinesowi seksizm, ale jej słowa nie dotyczyły tylko rynku muzycznego, odnosiły się do ogólnej sytuacji kobiet. Stąd tak wiele osób dziękowało jej za poruszenie tego problemu. Bo przecież z feminizmem jest jak z beknięciem przy stole: wywołuje zażenowanie i drwiący uśmiech. Człowiek się potem musi tłumaczyć, nieśmiało skubać niteczkę przy sukieneczce oraz używać sformułowań typu: „ależ ja lubię mężczyzn”, „naturalnie, sprzątam w domu” i tak dalej. Madonna nikomu z niczego się nie tłumaczyła. Podkreśliła za to, że na od początku, kiedy zaczęła pisać piosenki, nie myślała w kategoriach płci. Znamy takie podejście dość dobrze. Co jakiś czas wybucha dyskusja o kobietach w kulturze i wtedy zawsze (zawsze! Sprawdzone naukowo i empirycznie) ktoś używa argumentu pod tytułem: „Sztuka nie ma płci, bo jest dobra albo zła”. Koniec. Otóż tak łatwo nie jest. Ogólnie twórczość nie ma zasad: ale pod warunkiem, że jest się facetem. „Jeżeli jesteś dziewczyną”, mówiła Madonna ze sceny, „musisz prowadzić grę. Na czym polega ta gra? Możesz być ładna, słodka i seksowna, ale niezbyt mądra. Nie miej własnego zdania. A przynajmniej takiego, które narusza status quo.” Dokładnie. Kiedy feministka przyrzeknie na wszystkie boginie, że jest miła i sympatyczna to może zostać z nami przy stole. Ale kiedy zacznie krytykować, oskarżać i czepiać się: do widzenia.
Po drugie: kobiety są kłótliwe. Kłótliwe baby zawsze psują zabawę. Tak jest również w polityce. Może w Polsce nie ma opozycji (to znaczy jest, ale w samolocie do Lizbony), jednak jest KOD. Na jego czele stoi człowiek, który – jak było wiadomo od początku – nie płaci alimentów. Na dodatek ściemnia z zatrudnieniem starym sposobem alimenciarzy: zapisuje wszystko, co ma najbliższym, a sam nie ma oficjalnych dochodów. Dzięki temu komornik może mu naskoczyć, bo przecież nie ma nic na koncie. Szach mat, własne dzieci. I teraz co robią feministki: psują zabawę, bo zaczynają marudzić, że oszukiwanie własnych dzieci jest nie do przyjęcia u człowieka, który przez wszystkie przypadki odmienia słowa takie, jak „demokracja” czy „wolność”. że o sprawiedliwości nie wspomnimy. Wytykanie liderowi przestępstwa skutkuje uciszaniem i pouczaniem. Trochę tak, jak na mitycznym murze Stoczni, gdzie w czasie strajków miał pojawić się napis: „Kobiety! Nie przeszkadzajcie – walczymy o Polskę”. Demokracja, owszem, ale tylko taka, w której nie trzeba wpuszczać komornika do domu. Podobnie jest na podwórku artystycznym. Pamiętacie prace Anny Okrasko na ten temat? Rubaszny profesor to przecież zawsze nobliwy pan. Nie wolno mu zwrócić uwagi, bo to niegrzeczne. Nie przeszkadzajmy tworzyć sztuki!
Po trzecie baby są jakieś dziwne. Madonna w czasie wręczania jej nagrody wyszła z roli wdzięcznej piosenkarki. Mówiła o tym, że kobiety powinny same zacząć doceniać swoją wartość a nie słuchać kolejnych opinii na swój temat. Apelowała: „Poszukajcie silnych kobiet, aby się z nimi zaprzyjaźnić, stanąć po ich stronie, uczyć się od nich, inspirować nimi, współpracować z nimi, wspierać je, dać się im oświecić.” Po tych słowach Lady Gaga dziękowała jej publicznie za bycie odważną i silną, a inna artystka, Bjork, wtórowała w opisywaniu podwójnych standardów w przemyśle muzycznym. Bo jeśli kobieta zaczyna śpiewać o czymś więcej niż o sobie i swoich emocjach, to zaczyna się kręcenie nosem. Ale kiedy sięga po swoje doświadczenia, to okazują się one nie dość uniwersalne. No wiecie, takie…kobiece. Nie wiadomo więc, o co babom chodzi, bo albo chcą tworzyć o rzeczach ważnych (czytaj: ciekawych dla mężczyzn), albo o głupotach.
Po czwarte kobiety nie chcą odpowiadać na pytaniem, dlaczego są złe. Czemu się nie uśmiechasz, coś się stało? Jesteś zła? Na wystawie każda z osób próbuje wybrnąć z tej odpowiedzi.
Oglądając w muzeach na całym świecie kilometry ścian, na których widziałam głównie męskie prace miała ochotę krzyknąć słowami Jacquesa Lacana: „To, na co patrzę, nigdy nie jest tym, co chciałabym oglądać”. Teraz jest inaczej. Widzę wreszcie to, co może dać mi siłę lub przypomnieć ból. Ale tylko po to, abym go odrzuciła.
Bo – i to po piąte - sztuki złych kobiet nie tworzy się zgodnie z oczekiwaniami. To jej atut i zagrożenie. Gdyby ktoś miał zadzwonić i zamówić idealnie skrojoną pracę na miarę kobiecych możliwości, to w słuchawce musiałby usłyszeć, że połączenie nie może być zrealizowane. Nie ma kobiecości, nie ma femrealizmu, nie ma sztampy. Kiedy bowiem zbliżamy się do niej, to zawsze znajdzie się „zła kobieta”, która wywróci dotychczasowe założenia do góry nogami. Narobi zamieszania, oburzy krytyków, którzy nie będą w stanie znaleźć odpowiedniego klucza interpretacyjnego i na wszelki wypadek wzruszą ramionami lub wyśmieją.
W
prezentowanych pracach zło jest jak kolorowe szkiełko: w zależności od tego,
jak przechodzić będą przez nie promienie światła, tak zostanie odczytane. Złe
kobiety, zła sztuka, wreszcie odrzucenie złej maniery. Rzecz względna i dzięki
temu tak wciągająca. (Sylwia Chutnik)